| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Urazy głowy to niestety chleb powszedni w sporcie, także w piłce nożnej. Zawodnicy walczą w pojedynkach powietrznych, czasami zamiast w futbolówkę trafiając w przeciwnika. Konsekwencje tego są niekiedy bardzo poważne. Wydaje się jednak, że często podchodzi się do tego typu urazów z nienależytą powagą, a poturbowani gracze wracają na boisko. Czasem kończy się to źle dla ich zdrowia. W ostatniej kolejce Ekstraklasy przekonał się o tym Iker Guarrotxena.
W końcówce pierwszej połowy meczu Pogoni Szczecin z Wisłą Kraków kibice byli świadkami mrożących krew w żyłach zdarzeń. Guarrotxena i Rafał Janicki zderzyli się głowami, a piłkarz Pogoni zatoczył się i padł na murawę. Zawodnicy obu zespołów pokazywali, że z Hiszpanem nie jest dobrze i domagali się szybkiej interwencji klubowych lekarzy. Ci opatrzyli skrzydłowego i zasugerowali przeprowadzenie zmiany trenerowi Koście Runjaiciowi. Do gry szykował się już Santeri Hostikka, ale kontuzjowany gracz nagle odżył i pobiegł do szkoleniowca, by pokazać, że wszystko jest w porządku. Zachowanie piłkarza Portowców przypominało to, jakiego w meczu Manchesteru City z Chelsea dopuścił się Kepa Arrizabalaga, który pokazał trenerowi Maurizio Sarriemu, że nie opuści placu gry.
Ostatecznie i lekarze Pogoni zmienili zdanie, a roszada została wstrzymana. Na minutę. Wychowanek Athletiku Bilbao wybił piłkę na aut i padł na murawę po raz drugi. Z trudem opuścił boisko podtrzymywany przez medyków. Tych samych, którzy wcześniej ostatecznie zezwolili na jego powrót. Okazało się, że piłkarz uszkodził kość jarzmową.
Chciałbym wyrazić cała swoją wdzięczność dla wszystkich kibiców Pogoni. Podziękować za wasze wiadomości i gigantyczne wsparcie. Operacja kości jarzmowej zakończyła się sukcesem dzięki czemu jestem już prawie gotowy do powrotu na boisko. ������������♂️ pic.twitter.com/7HCjMqrjOG
— Iker Guarrotxena (@iguarrotxena) August 12, 2019
Czas na zmianę
Zdarzenie, a w zasadzie zderzenie, które miało miejsce na stadionie Pogoni, do złudzenia przypominało historię Jana Vertonghena z półfinału Ligi Mistrzów. W trakcie starcia Tottenhamu z Ajaxem Amsterdam Holender zderzył się ze swoim kolegą z drużyny i długo nie podnosił się z boiska.
Po kilku minutach stoper Kogutów wrócił na boisko, choć sędzia Mateu Lahoz miał wątpliwości co do jego stanu zdrowia. Do gry dopuścili go lekarze. Vertonghen po chwili zaczął zataczać się na placu gry i ledwo dobrnął do linii bocznej. Ci sami lekarze zdecydowali o odwiezieniu obrońcy do szpitala. Ale dopiero wtedy, gdy na boisku pojawił się nowy zawodnik. Kilka minut grozy Vertonghena było czasem, w którym do wejścia przygotował się Moussa Sissoko.
– Ostatnie zdanie zawsze powinno należeć do lekarza, a nie do trenera czy piłkarza. W warunkach meczu podjęcie decyzji o losach zawodnika jest bardzo trudne. Piłkarz zawsze chce grać. To jest zrozumiałe, sam też nie chciałbym zejść z boiska. Dobrem najwyższym jest ochrona zdrowia zawodnika i to nasze słowo dane sędziemu na temat zdrowia zawodnika jest wiążące. Nawet jeżeli czasem okaże się, że nie było nic poważnego, lepiej piłkarza zdjąć niż ryzykować. Taka powinna być norma – przyznaje Jaroszewski.
Nowe idzie. W przepisach
Świadomość powagi urazów głowy zaczęła być dostrzegana także przez autorów piłkarskich przepisów gry. Być może wynika to z doświadczeń wyniesionych z innych sportów, w których tego typu urazy są dużo bardziej powszechne. Na myśl przychodzą przede wszystkim rugby czy futbol amerykański, jedne z najbardziej kontaktowych dyscyplin. W zawodowej lidze NFL, a także w NBA przygotowano specjalne protokoły zachowania, jakie lekarze są zobowiązani podjąć przy urazach głowy zawodników i podejrzeniu wstrząsu mózgu. Jak obecnie wygląda to w piłce nożnej?
– Najnowsze przepisy mówią, że lekarz może wejść na boisko bez sygnału sędziego, jeśli zobaczy, że po zderzeniu się głowami piłkarz pada na ziemię. Medyk ma tyle czasu, ile jest to niezbędne do udzielenia pomocy, a arbiter ma obowiązek zaczekania aż do końca interwencji. Ciągle dochodzi jednak do sytuacji, w której lekarz po badaniu stwierdza, że wszystko jest w porządku, bo piłkarz normalnie się komunikuje i nie ma żadnych objawów neurologicznych. Zawodnik wchodzi na boisko, lecz cały czas jest obserwowany, czy rzeczywiście jest w pełni sprawny i zdolny do gry. Jeśli tak nie jest, po chwili zdejmuje się go z murawy – mówi reprezentacyjny lekarz.
Dwie bramki w plecy i omdlenie
Chwila dana przez sędziego na ocenę stanu zdrowia zawodnika nie zawsze wystarcza na podjęcie słusznej decyzji. Tak było choćby w przypadku Davida Ospiny, który w meczu Napoli – Udinese wrócił do bramki po zderzeniu z Ignacio Pussetto. Kolumbijczyk w ciągu kilkunastu minut przepuścił dwa dość proste do obrony strzały, po czym stracił przytomność na placu gry. Bramkarz został odwieziony do szpitala i dopiero w drodze odzyskał świadomość. Jak w oświadczeniu napisał klub kontuzjowanego zawodnika, lekarze nie popełnili błędu, a przyczyną wypadku było omdlenie wazowagalne. Medyczne środowisko we Włoszech uważało inaczej, sugerując, że Kolumbijczyk powinien był od razu zostać zdjęty z boiska i wysłany na badania. Według Jacka Jaroszewskiego niewiele trzeba, by w ciągu interwencji medycznej podjąć niewłaściwą decyzję.
– Jako lekarze nie powinniśmy mieć dylematów, jeśli cokolwiek nas niepokoi w kwestii zdrowia zawodnika. Sam miałem taką sytuację w meczu reprezentacji o punkty, że wpuściłem gracza, który zderzył się głową z rywalem. Po chwili piłkarz normalnie rozmawiał i nie było widać, żeby działo się z nim coś złego, ale potem na boisku w kliku sytuacjach był spóźniony. Byłem bardzo zły na siebie, że go nie zdjąłem. Z drugiej strony czasem zawodnika się ściąga, a po meczu okazuje się, że nic mu nie jest. Myślę, że każdy z klubowych lekarzy ma dostateczną wiedzę, żeby przeprowadzić krótkie badanie neurologiczne. Ważniejsze i trudniejsze jest poradzenie sobie z presją podjęcia szybkiej oceny co do dalszej gry piłkarza – podkreśla reprezentacyjny lekarz.
Kadra ponad wszystko
Do podjęcia słusznych dla zdrowia zawodnika decyzji potrzebna jest też chęć współpracy z ich strony. Zawodnicy zwykle za wszelką cenę chcą grać dalej. Niektórzy, jak Guarrotxena ostatecznie i tak z boiska schodzą, a inni, jak Fabian Schaer grają do ostatniego gwizdka i przyznają potem, że niewiele pamiętają. Tak było w meczu Szwajcarii z Gruzją w eliminacjach mistrzostw Europy 2020. Obrońca Helwetów trafił głową w Jemala Tabidze, stracił przytomność i zaczął dławić się językiem. Jano Ananidze, inny z gruzińskich piłkarzy szybko udrożnił drogi oddechowe Schaera, dzięki czemu zażegnano niebezpieczeństwo uduszenia. Do interwencji przystąpili lekarze reprezentacji, którzy opatrzyli piłkarza Newcastle, obandażowali mu głowę... i pozwolili na dalszą grę.
– Głowa dalej mi pulsuje. Cały czas boli mnie szyja i mam wielkiego guza na czole. Wyglądało to strasznie, ale niczego nie pamiętam. Także tego, co działo się później na boisko. Ale było warto – przyznał dzień po wypadku jednej ze szwajcarskich gazet Schaer. Stowarzyszenie Headway, zajmujące się opieką nad osobami z urazami głowy i mózgu, wystosowało pismo do UEFY, w którym oczekiwało wyjaśnień, dlaczego Szwajcar dostał pozwolenie na dalszą grę. Co ciekawe, w rozgrywanym trzy dni później starciu z Danią Schaer nie dostał zgody na występ. Helwet dał upust rozgoryczeniu na jednym z portali społecznościowych. Nieważne, że chodziło o zdrowie – ważniejszy dla obrońcy był wynik reprezentacji.
Takie zachowania doceniają kibice. Również fani Pogoni tuż po zejściu Guarrotxeny skandowali jego nazwisko w dowodzie uznania za chęć powrotu na murawę. Brawa na pewno nie należały się lekarzom, którzy ostatecznie dopuścili do gry Baska. Trudno wyobrazić sobie, co by było gdyby piłkarzowi stało się coś poważniejszego. Zapewne jednak odpowiedzialni byliby właśnie medycy. Czy to wspomniana presja, czy ugięcie się pod wpływem zawodnika, czy po prostu choćby częściowy brak kompetencji?
Za niska świadomość
– Lekarze w piłce nożnej powinni być dobrze opłacani nie dlatego, że chcą zarabiać. Dobrych specjalistów nie ściągnie się w inny sposób – przyznaje Jacek Jaroszewski. – Budżety naszych klubów nie są takie, by lekarz mógł się w dużym wymiarze skupić na pracy dla nich. Jeśli ktoś jest dobrym specjalistą, nie może poświęcać czasu na tyle wyjazdów. Trzeba się ciągle szkolić. Najlepiej, by w każdym z klubów było dwóch-trzech lekarzy. Tak było za moich czasów w Legii Warszawa – zawsze któryś z nas jechał na mecz. Trzeba poszerzać świadomość, że sportowa opieka medyczna, przez wiele lat bardzo słabo opłacana, ma takie znaczenie, że przekłada się poniekąd na pieniądze i punkty dla klubu.
Skoro w polskiej piłce nożnej nadal funkcjonuje przepis, że drużynie w meczach wyjazdowych nie musi towarzyszyć lekarz, trudno o przekonanie, że robi się wszystko, by zagwarantować pełnię bezpieczeństwa zawodnikom. Optymizmu nie dodają także obrazki takie, jak w Szczecinie. Sport to zdrowie, ale i okazja, by w bezpośredniej rywalizacji zdrowie stracić. A parafrazując słowa poety, dopiero wtedy zacznie się je szanować...
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
18:15
Pogoń Szczecin
16:00
Bruk-Bet Termalica